„Zadaniem sztuki dzisiaj jest uporządkowanie chaosu.” – napisał Theodor W. Adorno w Minima Moralia, a organizację i koordynację Festiwalu Sonisphere w Bazylei charakteryzował chaos, jak odnotowywały w zapowiedziach różne zespoły, a w ubiegły piątek można było powiedzieć, że miał szczęście, że nic się nie wydarzyło. Ale były też niesamowite występy Hatebreed, Slipknot, Eluveitie i Iron Maiden. Zespoły świetne, pogoda świetna, nie odpoczywajcie. Ale OK Szwajcarska Sonisfera czy to się może zdarzyć, po zeszłorocznej walce w błocie oczywiście wykonać… – bo mogło być gorzej. Świetne zespoły pozwoliły przeoczyć wiele i wywołać uśmiech na twarzach większości metalowców.
W ubiegły piątek znów było tak: Sonisphere rozbiło namioty, po raz drugi i kolejny Dziewiczy rejs do Jonschwil, tym razem festiwal odbył się na stadionie St. Jakob w Bazylei i zakończył się rewersem. Pogoda pokazała swoją dobrą stronę, a niemal niewyczerpana liczba zespołów pozwoliła przymknąć oko na niedociągnięcia organizacyjne – ale nie zapominajcie o nich, bo już w piątek, gdy festiwal zaczął się w piątek, stało się jasne, na co Sonisphere tak naprawdę stać: Maksymalizacja zysków! Niestety, czasy występów zespołów, które były już zmieniane x razy wcześniej, zostały na początku dnia ponownie zmienione i skompresowane, co może nie wywołało entuzjazmu wśród fanów i zespołów, ale tak naprawdę nie miało to znaczenia ja osobiście.
Wymiana opasek zorganizowana była amatorsko i opaski były świetne, bo można je kupić 1:1 za 120 franków w Flyerking... 1000 sztuk, link do nich nawet wydrukowano i to nie wszystko, za jeden bilet można było dostać tyle wiele opasek na rękę, jak chcesz i uszczęśliwiaj przyjaciół i znajomych. Ale to był dopiero początek zorganizowanego chaosu, bo festiwal od tygodni miał złą gwiazdę, a ze względu na brak widzów trzeba było przenieść imprezę ze stadionu piłkarskiego na lekkoatletyczny i nie można było jej zorganizować. skorzystaj z płatnych miejsc, jakie tam mogą. Każdy, kto kupił bilet miejscowy, na wejściu otrzymywał bony na dwa napoje i kiełbaskę. Ale gdzie do cholery można wymienić bony na obiecane darmowe napoje i kiełbaskę? Zresztą 90% stoisk cateringowych nie chciała nic wiedzieć o tych bonach. Dziwne też wydawało się to, że gdy tylko weszłeś na festiwal metalowy, pierwszą rzeczą, którą zobaczyłeś, był stojak z ciastami… cóż – do tego czasu nic takiego nie wiedziałem, ale miło jest napić się kawy i ciasta Hatebreed . Po takim koncercie wyczerpany metalowiec potrzebuje zastrzyku cukru...
Ale najpierw przejdźmy do istoty festiwalu, czyli muzyki! Niestety, na początku festiwalu też nie można było się tym cieszyć, gdyż w Sick Puppies na głównej scenie imprezy, na scenie Apollo, doszło do przerwy w dostawie prądu, co ponownie wzbudziło wątpliwości co do profesjonalizmu organizacji. Na Cataract na Red Bull Stage nie wpuszczono Cię, bo sala była już pełna. Ochronę pozostawiono niektórym studentom i nastolatkom, którzy również mieli wątpliwą przyjemność odwracania rozczarowanych fanów przed zamkniętymi drzwiami, co mogło łatwo wzrosnąć w przypadku większej liczby fanów alkoholików. Co prawda przydało się nam trochę słońca, więc wylegiwaliśmy się na trawniku niedaleko Sceny Apollo i zostawiliśmy za sobą początkowe kłopoty utopić wyparowało... i rozkoszowałem się odrobiną Mr Big, co nie bardzo przypadło mi do gustu.
Pierwszym występem, który naprawdę ci się podobał, był Dave Wyndorf, filar narkotycznego Monster Magnet. Po Dave'ie i jego ludziach ogłoszono już główną atrakcję Sonisphere: Hatebreed! To po prostu wspaniałe, jak tym chłopakom udało się zachwycić publiczność od samego początku. Piekielnie głośno i z tak potężnym dźwiękiem, ci goście nie wiedzą, jak stać w miejscu. Przy takich tłustych riffach po prostu nie ma ćwiartki. Szczere emocje, porywcza pasja, tłuste brzmienie i szczególnie potężna energia. Przed Bohemia Stage publiczność zaczęła się poruszać prawie cała razem, Jamey Jasta szalał po deskach i coraz bardziej podgrzewał spocony tłum, a oni świętowali najlepszym dźwiękiem i zabójczymi utworami, takimi jak „Destroy Everything”, „This Is Now”, „Live For This” czy „Doomsayer” to wielka impreza.
,de Eluveity i Pętla Konieczność grania w tym samym czasie była małą niedogodnością, która irytowała niektórych fanów, podobnie jak rynek, który był zupełnie nie z tego świata, bo kto kupuje klapki na metalowym festiwalu? Na wszystkich niezliczonych festiwalach, na których uczestniczyłem, nigdy – przenigdy – nie widziałem klapek na sprzedaż! Fakt, że 4 dl wody sprzedano za 5 franków, po raz kolejny wpisuje się w cały obraz maksymalizacji zysku, ale to nie wszystko, na stoiskach nie wolno było sprzedawać butelek, a ludzie wchodzili otwarcie z imprezowymi beczkami. Nie wiem, jak podekscytowana byłaby Iron Maiden, gdyby wiedziała, że można wejść z bronią bez żadnych przeszkód. Widziałem wiele, ale rzadko zdarza mi się widzieć coś tak śmiesznego i nieprofesjonalnego, bo nawet użycie wyrzutni rakiet nie byłoby problemem.
Ale wróćmy do muzyki, oczywiście inni przedstawiciele Sonisphere, tacy jak Hammerfall, Mastodon i inni, zasługują na uznanie Eluveity, które zapewniły wspaniałe występy i całkowicie przekonały fanów. Chrigel z Eluveitie również zauważył chaos organizacyjny i spróbował nieco rozjaśnić sytuację humorem.Chaosfera to tylko jedno z wyrażeń, których użyto. Jak zawsze jego zespół zaoferował to, czego od nich oczekiwano, melodyjny death metal z celtyckimi melodiami: rock, Groove, Dance, Jump, Sound, Dream, Let Go.
Od zeszłego roku (narkotyk)Śmierć basisty Slipknot Paula D. Graya Zespół z Iowa występował rzadko. Pomimo tego, a może właśnie z tego powodu Pętla prawdziwy pokaz sztucznych ogni. Na głównej scenie dali wściekłe i mocne spotkanie. Pomimo światła dziennego i słońca, ten dziwacznie-klaunistyczny metalowy zespół wyniósł wrażenia związane z oglądaniem i słuchaniem na wyżyny. Joey Jordison i jego stacja perkusyjna również nawalili w rotorze, a oprócz pirotechniki wykonali także nurkowanie na scenie Slipknota. Koncert trwał około 90 minut, pochłonął życie wielu widzów i dał pracowite kilka minut zarówno pomocnikom, jak i pomocnikom. Niestety od tyłu ledwo było widać ekrany Apollo Stage.
Stragany z jedzeniem w Sonisphere (nie te na korytarzu) były okropnie higieniczne. Gotowe hamburgery leżały otwarte w pudełku. Pieniądze przyjmowano gołymi rękami, a następnie wyciskano ser na mięso oraz bułkę i mięso. Kilka sekund później ta sama ręka drapie się po twarzy, zbiera śmieci z podłogi, a następnie wraca do jedzenia, nieumyta. Nie robi tego ani jedna osoba na stoisku, nie, wszyscy to robią, a na stojaku na monety wisiały frytki i pieniądze, czasem domieszane i z jedzeniem. Życzę dobrego apetytu. I przyjaciele, 9 franków za kawałek pizzy na 4 kęsy to nie tylko lekko przesadzone, to wręcz wygórowane, więc wystarczy, że popijecie wody z kubka ze złotą krawędzią
Ale wróćmy do muzyki, bo wciąż są wielcy headlinerowie, jak Alice Cooper i… Iron Maiden kolejka. Nawet jeśli pan Cooper nie zrobi na mnie wrażenia wokalnego, nadal ekscytujące jest zobaczyć, w jakiej scenie zostanie wykorzystana następna piosenka. Można po nim tylko powiedzieć, że „I'm Eighteen” już dawno nie było prawdą. Na szczęście jego wyobraźnia i zabawa szalonymi rekwizytami ledwo przetrwały ten wiek. Imponujący bogactwem witalności, energii i groteski 63-letni rockman prowadzi nas przez swój teatr kiczu i autodramatyzacji.
Wcale nie były tandetne Iron Maiden. Na początku Iron Maiden grało głównie utwory ze swojej najnowszej płyty „The Final Frontier”, przy których nie mogłem się nie rozgrzać. Zgodnie z nową płytą, z głośników wyleciało intro wraz z następującymi po nim utworami „Final Frontier” i „El Dorado”. Jak zawsze, scena została zaprojektowana w ten sam sposób lub w oparciu o najnowszą twórczość, czyli pejzaż science fiction - otoczony dwiema wieżami radiowymi i rozgwieżdżonym niebem. Potem nastąpił prawdziwy klasyk: „2 Minutes To Midnight”. Wciąż fascynujące jest obserwowanie, jak sprawni jest sześciu mężczyzn przechadzających się po scenie. A później, kiedy 20-metrowa wersja patrzy w drugą stronę sceny i patrzy złowieszczo czerwonymi oczami, ze światem i tak wszystko jest w porządku. Dobra, ten facet może teraz wyglądać jak kosmiczny wieprz, ale do cholery, to wciąż Eddie. Screeeeeeaaaammmm dla mnie Basel, chateeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeaaaaaAmmmmmmm dla meeeee!
Bardzo duże kino i światła błyszczą jak gwiazdy na kopułowym dachu i tle sceny. W jakiś sposób galaktycznie piękny. Ale to nie wszystko, co można było zobaczyć: w przypadku wielu piosenek w tle sceny wciągnięto ogromne obrazy z tkanin niczym tła teatralne, nie brakowało też Eddiego.
I znowu było kilka nowszych utworów („Blood Brothers”, „The Wicker Man” i „When The Wild Wind Blows”), aż „The Evil That Men Do” wprowadził blok klasyki. Od tego momentu koniec z największymi sceptykami: niezależnie od tego, czy były to melancholijne fragmenty „Fear Of The Dark”, czy boskie bliźniacze leady „Iron Maiden”: ci, którym w tych minutach nie dostała gęsiej skórki, czy coś takiego krzyczało, że następnego dnia musi zjeść kilogramy tabletek na kaszel, tego wieczoru zrobił coś złego!
Kolejnym złem były kieszonkowcy, rzekomo z Rumunii, którzy sprawili, że wszystkie etapy stały się niebezpieczne i pozbawiły wielu metalowców iPhone'a lub portfela. Było jasne, że sprawcy nie mogli być „metalowcami”, ponieważ nigdy nie widziałem, żeby okradali siebie nawzajem. Ale jak to się mówi, kiedyś jest pierwszy raz, może to dotyczy również klapek. Przynajmniej kieszonkowcy byli już zorganizowani (!) na Greenfield, więc zjawisko to wydaje się powoli stawać się powszechną praktyką na świeżym powietrzu.
O tegorocznej imprezie Sonisphere mogłabym pisać dużo więcej, przecież było ich więcej Gwar, In Flames, Judas Priest i i oraz na początku. Ale zbyt wiele słów psuje teksty, więc liczę tylko na podatny grunt do krytyki, bo jakoś to samo przychodziło mi do głowy w chaosie, który tam panował Kąpiel błotna Jonschwil 2010 przychodzą do głowy. Ale jak wszyscy wiemy, wszystko dobre rzeczy chodzą trójkami i może w przyszłym roku w końcu uda nam się zorganizować profesjonalny i wszechstronnie przekonujący festiwal w kuchniach Outfield Productions i agencji koncertowej Free & Virgin w Zurychu, ponieważ to roku po raz kolejny byli niczym innym niż Chwała. Abym wrócił w przyszłym roku, musi być świetny skład… inaczej będę w nim obecny Parking w garażu i oglądanie koncertu za darmo an
Zdjęcia autorstwa Rockslave (Fabryka metali) i filmy z Zaginiony Diabeł, Panie NomBidon, gagadumiau, Protyreus i Haldi4803.
[identyfikator recenzji rwp=»0″]
Slipknot był powodem dla którego przejechałem prawie 400km z pięknej Hesji (Niemcy). pojechać do Bazylei, na szczęście moja ciocia mieszka niedaleko, więc nie musiałam wydawać pieniędzy na hotel i jedzenie.
Widziałem tylko połowę Iron Maiden, ale uważam, że było naprawdę dobre!
Zaskoczyło mnie to, że odwiedziło nas niecałe 20.000 XNUMX gości, ale prawdopodobnie było to spowodowane brakiem nadmiernej reklamy.
W Linkin Park w Oberursel (hessentag) było ich 23.000 XNUMX, a obszar był DUŻO mniejszy,
W moim przypadku decyzja o wizycie została ustalona dopiero z około tygodniowym wyprzedzeniem, ponieważ musiałem wziąć urlop na dzień mostu.
Następnie w środę wieczorem szybko pojechałem na dworzec główny we Frankfurcie i kupiłem bilety ICE na czwartek rano.W środę rano kupiłem bilet na Sonisphere...Wszystko więc było BARDZO spontaniczne
Cześć Draven,
Mnie też ciężko było myśleć o wyjeździe do Sonisphere w tym roku, ale już czegoś takiego się bałam... Po tym, jak pozwolono mi na komórkę i portfel na Greenfield, nie za bardzo miałam ochotę jechać tam Bazylea...
Jednak zaakceptowałbym wiele za występ Slipknota.
Patrząc wstecz, nie żałuję, że nie pojechałem, chociaż bardzo chciałbym zobaczyć Slipknot Maiden, Coopera itp.
Tekst Greetza
Czyli coś przeoczyłeś w przypadku Slipknota i Maiden, Alice mnie nie przekonała i wydanie na tę dwójkę prawie 200 franków to trochę dużo... Dla mnie Sonisphere też jest w zasadzie gotowe, przyszły rok na pewno odbędzie się bez Dravena – chyba, że uda im się stworzyć świetny skład